poniedziałek, 30 marca 2015

Pod palmami

No i zaczęło się... Wielki Tydzień...
Dla nas podwójnie wielki, bo Jasiu został oficjalnie najmłodszym i najmniejszym na wsi 
kandydatem na ministranta:))
Szkoda, że nie widzieliście go w komeżce... wyglądał jak aniołek:)
No i się wzruszyłam, zresztą nie tylko ja, mój Kochany Mąż też miał szkliste oczy...
Niby nic nadzwyczajnego (dla wielu), a jednak...

Postanowiłam sobie, że w tym roku zrobię porządną palmę!
Wcześniej to był zazwyczaj wiecheć złożony z kilku gałązek świerka, 
bazi, narcyzów i wstążek.
Ale... mamy konkurs na największą i najpiękniejszą palmę, więc...
jak to ujął mój Kochany Mąż: palma mi odbiła:)))
Wymyśliłam sobie, że - co tam - nie będę robić bibułkowych kwiatków (li tylko), to mają wszyscy,
ja zrobię - szydełkowe!
I się zaczęło:



a potem był chaos...


i straszne bąble na rękach! Że ja głupia, robiłam wszystko bez rękawiczek! Chyba mam jakieś uczulenie na świerka... bolało jeszcze dwa dni, ale...
powstała w zamian palma... ekologiczna!
Gałązki z ogrodu, kwiatki z resztek włóczek, kupiłam jedynie... bibułę. Jak tradycja, to tradycja!



Może na zdjęciu nie prezentuje się aż tak okazale, ale ja jestem z niej (i z siebie dumna):)
Konkursu nie wprawdzie nie wygrałam (w przeciwieństwie do wiechci na dłuuuuugich patykach - i to jest sprawiedliwość?), ale zrobiłam największą palmę w życiu


a w dodatku oryginalną! Ludzie przystawali, podziwiali, dopytywali, a już cieplutko mi się zrobiło, gdy idąc do kościoła usłyszałam dziecięce WOW!:))))
I o to chodzi! O poruszenie i wzruszenie:))
To może jeszcze jedno zdjęcie:


Oczywiście, mój Jasiu nie mógł być gorszy i postanowił zrobić własną palmę:)
Mamusia zrobiła konstrukcję, dziecię kwiatami udekorowało:



Skromnie, ale z klasą:) Zdolny ten mój prawie ośmiolatek, no nie? Młodszy zastrajkował w tym roku, ale w następnym... oj, będzie się działo... Już mam upatrzoną gałąź, długaśną, że hej! I naprodukuję więcej kwiatków, i zdobędę ładniejszą włóczkę (bo to były naprawdę resztki z resztek) i zobaczymy! Ha!

Cieplutkie uściski przesyłam, nie dajcie się zwariować przygotowanio-sprzątaniom przedświątecznym:))
Gosia







środa, 25 marca 2015

Struś

Ten post będzie wyjątkowy, bo poświęcony mojemu synkowi:)
Otóż przyniósł dzisiaj ze szkoły swoje dzieło, a mnie - nieodrodnej matce - szczęka opadła...
Zobaczcie sami, co potrafi ośmiolatek:


W szkole, na zajęciach z rękodzieła robili takie oto strusie-marionetki. Dla mnie bomba!
Nawet szpagat potrafi zrobić...


A tu słodziuchna minka strusia, z tyłu chowa się dumny autor i właściciel:


Coś czuję, że niedługo też będzie bloga prowadzić...
Zdolne mam dziecko, prawda?
Miłego dnia:)


Wiosna

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty...
Wybaczcie, że tak cytatem, ale nie da się inaczej zacząć, kiedy wokół budzi się życie i jest tak pięknie:



oczywiście nie mogło się obyć bez krokusów:




Ale wiosnę widać nie tylko w ogrodzie... Przyznam Wam się, że po mobilizacji przez L. (dziękuję:)) zaczęłam biegać (!) Na początku szło topornie, ale teraz po 2 miesiącach, kiedy zgubiłam 6 kg i potrafię przebiec bez zadyszki 5 km - dla mnie jest to sukces! I uzależnia! Zaczęłam treningi na 10 km:)
No i właśnie w trakcie dzisiejszego biegania poczułam prawdziwą WIOSNĘ!
Kwitnące zawilce, zające kicające po łące (już rymuję:), sarny przechodzące przez strumyk...
Bajka:)
I bajecznie Was pozdrawiam:) Zwłaszcza moje pierwsze dwie obserwatorki:)))
I zapraszam wszystkich chętnych do częstego zaglądania na tą stronę, będzie mi bardzo miło spotykać się z Wami:)



poniedziałek, 23 marca 2015

Przygoda z filcem

Witajcie:)
Za oknem coraz cieplej, za chwilę zakwitną narcyzy a ja... zaczynam przygodę z filcem.
Kilka dni temu zepsuł mi się mój ulubiony plecaczek, a ponieważ od dawna z zazdrością patrzę na filcowe torebki, to sobie wymyśliłam, że może zrobię plecak z filcu?
Tak więc udałam się do sklepu z tym fascynującym materiałem, spotkałam przeuroczego pana, który bardzo mi pomógł w wyborze odpowiedniego filcu i... 


skroiłam według planu, narysowanego - póki co - w mojej głowie.
Na razie nie napiszę więcej, bo plecak się tworzy... jak mi wyjdzie, to oczywiście się nim pochwalę. Pomysł mam ambitny, więc sukcesywnie będę zamieszczać zdjęcia. 
Może nawet powstanie pierwsze DIY? Zobaczymy...
A na koniec chciałam podziękować tym wszystkim, którzy pragną być obserwatorami mojego bloga - czuję się zaszczycona:) i dziękuję za wytrwałość i determinację, pomimo mojego nieudolnego poruszania się w nawigacji blogera...
Teraz wszystko powinno już działać jak trzeba, więc wszystkich chętnych 
serdecznie zapraszam!

sobota, 21 marca 2015


Witajcie:)
Oj, ale ze mnie sierota, no nie Marysia, ale Małgosia... szkoda gadać... Coś tak namieszałam w ustawieniach bloga, że zablokowałam dodawanie obserwatorów (!) Nie mam słów...
Dziękuję Ci bardzo, Bożenko, za zwrócenie na to uwagi:)))
Wydaje mi się, że już powinno wszystko działać, ale jakbym się jednak myliła, proszę - piszcie...
Niestety, technologie mnie często przerastają:(
Potrafię dokonać analiz konwersacyjnych, zorganizować koncert Republiki (oj, było, było), zrobić gładzie, nawet jeździć matizem...:) Ale tu - wysiadam...
Dobra, dosyć chwalenia - tłumaczenia. Ten post jest przede wszystkim k'woli wytłumaczenia... się. 
Staram się to ogarniać, staram... Może z czasem dostanę skrzydeł i polecę w blogowe przestworza?
Póki co, zostają mi tylko te - lawendowe, uszyte kiedyś jako wprawka...


Pozdrawiam wiosennie:)

środa, 18 marca 2015

krokusy

No nie, no nie mogłam się powstrzymać...
Zakochałam się w krokusach po uszy:) I nie tylko ja, nawet mój Kochany Mąż, który kompletnie minął się z pasją ogrodnictwa (czyt. "po co znowu te chabazie?") zażyczył sobie, żeby jeszcze więcej ich posadzić!
Z przyjemnością:)
Póki co, chciałam Wam pokazać kilka zdjęć tych niesamowitych kwiatów. Niesamowitych, bo które inne mają tyle siły (przebić się przez glinę), wytrwałości (pogoda im niestraszna) i niezłomności (nawet nornice nie dały im rady!)? A przede wszystkim tyle uroku... No spójrzcie tylko:





Te rosną pod jabłonią, a tu kilka spod brzóz:



i jak tu się w nich nie zakochać? Miłego dnia:)


Dywan

Witajcie wiosennie:)

To niesamowite, jak niewiele słońca potrzeba, żeby obudzić przyrodę... Ciągle nie mogę wyjść z podziwu patrząc na coraz to nowe krokusy... Ale do rzeczy:
Wiosna nieodłącznie kojarzy się z miłością a tytułowy dywanik również jest z nią powiązany. Tak się złożyło, że nasi przyjaciele zamierzają przypieczętować swoją miłość (nareszcie:)) i zażyczyli sobie na prezent ślubny - dywan.
Ale nie taki zwykły, bo to niezwykli przyjaciele są:)))
Dywan ma być z bawełny (naturalny), żeby można go było rozkładać jako matę do leżenia, no i oczywiście ładny:)
Trochę pokombinowałam ze sznurkiem bawełnianym i różnymi włóczkami - zobaczcie efekty:



Z daleka wygląda mniej więcej tak, będzie duży, jakoś tak 110 na 190 cm, jeszcze nie doszłam do połowy, ale podoba mi się ten efekt przenikania kolorów, a Wam?
Jeszcze zdjęcie z bliska:


Tu lepiej widać wzór i efekt połączenia sznurka z włóczką. Ciekawa jestem Waszych opinii... A najbardziej reakcji D. i S.:))) To dla Was kochani:)))
No i w związku z tym, że to ma być prezent, następne zdjęcia dywanu zamieszczę dopiero po ślubie...
Rozumiecie dlaczego, prawda?
A na koniec, na uśmiech, na wiosnę - nasze krokusy... trzmielem:))) 


Pozdrawiam:)

piątek, 13 marca 2015

JAntosiowe królestwo

Witajcie:)
Dzisiaj chciałam Wam pokazać odrobinkę JAntosiowego królestwa. Już śpieszę z wyjaśnieniem - oczywiście JAntosie to skrót od Jasia i Antosia, który powstał kiedyś przypadkiem, gdy chciałam zawołać jednego synka a zaczęłam wołać drugiego.... No i pojawiły się JAntki:)))
To właśnie dzięki nim zaczęłam szyć (wcześniej ograniczałam się do prostokątów zasłon:) i jeszcze bardziej angażować w szeroko pojęte rękodzieło.
Pierwszy był... ptak dodo:



Nasz Antosiek zażyczył sobie kiedyś od Aniołka właśnie ptaka dodo. No i klops - gdzie kupić taką zabawkę?!?!?! Niestety, nasze dzieci mają bardzo sprecyzowane oczekiwania i są w nich nieugięte! (Jasiu kiedyś chciał frezarkę do asfaltu, hehe, na szczęście miał dla nas alternatywę:). 
Nie pozostało mi nic innego jak zrobić własnego ptaka dodo:)
I jak Wam się podoba? Bo Antoś stwierdzał dzień po dniu, że jest to: czapla siwa tudzież  pelikan :) 
W końcu uznał prymat dodo:)) Ale najważniejsze, że dziecko było szczęśliwe, prawda?

Potem było - już świadome (nie żaden Aniołek) zamówienie od Jasia - chciał pufę w kształcie pająka. Wzięłam więc wzór pufy z Tildy, ale wierzchnią warstwę, ściąganą do prania, czyli właściwego pająka - wymyśliłam sama.
I tak oto powstało to coś:


i jeszcze widok z innej strony:


a teraz czas na przeuroczą buźkę:)


Czyż nie jest rozczulający?
Żeby dopełnić obrazu zwierzęcej menażerii w pokoju chłopaków dołączę jeszcze Antosiową podusię:


Poszewkę - poszłam na łatwiznę - kupiłam w Jysk, ale papuga została już osobiście wyszyta na kanwie i dołączona wraz z lamówkami do poszewki. Jak Wam się podoba?
I na koniec tego posta, żeby nie zanudzać - wieszaczek decoupage:


i odnowione krzesełka ze stolikiem. Pierwotnie były zrobione z naturalnego drewna połączonego białą sklejką (mebelki z IKEA), ale w trakcie użytkowania mówiąc eufemistycznie - się zużyły. Wyglądały fatalnie: poodzierane, popisane. Po małej metamorfozie powstało coś takiego:


Tyle na dzisiaj, życzę wszystkim miłego, mimo wszystko słonecznego dnia:)


czwartek, 12 marca 2015

firaneczki

Chciałam Wam dzisiaj przedstawić moje szydełkowe firaneczki. Póki co, tylko dwie (pozostałe z dawnego mieszkania sprułam, niestety), ale następne są w drodze... Teraz mam na głowie kilka projektów, ciężko się wyrobić, szczęście w nieszczęściu, że mnie oskrzela złapały, to w ogrodzie już nic popracuję - więcej czasu zostaje na rękodzieło:) Tak więc wkrótce poznacie szczegóły.
Ale wracając do tematu, oto nasza kuchenna firaneczka:


Bardzo ją lubię:) Jest jeszcze druga, w wiatrołapie, ale koszmarnie odbija się w niej światło. Bardzo trudno było zrobić zdjęcie, mam nadzieję, że coś dostrzeżecie...


Ciekawa jestem, co sądzicie o takich firankach? Ja już kilka lat temu się takimi zauroczyłam i zamarzyłam, żeby mieć takie szydełkowe obrazy w oknach. Jak tylko znajdę chwilę czasu, zabiorę się za następną. O efektach na pewno Was poinformuję:)

czytamy...

Witajcie,
jak już wspominałam, zapisałam się na akcję: 10 książek na rok. Tak więc przyszedł czas na pierwszą z nich.
Nie jest to bynajmniej beletrystyka, przyporządkowałabym ją bardziej do działu: psychologia-duchowość-wychowanie. Ot, taki dział literatury sobie właśnie wymyśliłam:)


Chciałabym Wam przedstawić książkę s. Barbary Żulińskiej CR "O duszę dziecka. Jak wychować nasze dzieci? Ku zmartwychwstaniu". Wbrew pozorom nie jest to książka li tylko religijna. Poleciła mi ją dyrektorka przedszkola, do którego chodzi Antoś (bardzo Pani dziękuję:)), gdy znalazłam się na kompletnym rozdrożu macierzyństwa.
Nie wiem, jak u Was, ale u mnie bycie matką to NAJTRUDNIEJSZE i NAJWAŻNIEJSZE zadanie w życiu. Co tam awanse w pracy, doktorat, skończone kursy... W temacie macierzyństwa czuję się często jak uczeń, który całe życie wagarował, a teraz ma zdać egzamin... (no, taki jak się kiedyś zdawało, bo te dzisiejsze to już trochę są nieadekwatne).
I w takim momencie swojego życia sięgnęłam właśnie po tę książkę. 
Cóż... Nie powiem, żeby mi się ją dobrze czytało, odstręczał język, charakterystyczny dla tekstów przełomu XIX i XX wieku (a takiego akurat nie dzierżę), niektóre teorie wydawały mi się nieco oderwane od życia...
Muszę jednak przyznać, że parę spostrzeżeń zrobiło na mnie wrażenie i sprawiło, że zweryfikowałam niektóre swoje przekonania i (to już, niestety, w mniejszym stopniu) zachowania.
Genialnym odkryciem było dla mnie położenie akcentu na kształtowanie w dzieciach cnoty męstwa, tak obecnie zapomnianej i wyśmiewanej. Rzeczywiście, mam takie poczucie, że współczesne dzieci są przedelikacone, nie powiem - rozpuszczone - bo to truizm, ale że robimy im krzywdę nie stawiając wymagań, które zmuszają dziecko do mierzenia się z samym sobą, które uczą dziecko, że nie wszystko mu się należy, że cierpienie jest nieodłączną częścią życia i od niego zależy, czy go to uczucie zniszczy, czy uszlachetni.
Żyjemy w czasach tabletek przeciwbólowych na wszystko: bóle głowy, ręki, nogi.... i duszy. Nie zrozumcie mnie źle, sama jestem wdzięczna za ten wynalazek, bo przy moich migrenach nie dałabym rady, ale mam wrażenie, że dziś znieczulamy się na wszystko, uciekamy od cierpienia udając, że go nie ma i w efekcie... uciekamy od życia.
To takie moje przemyślenia po lekturze tej, w sumie cieniutkiej, książeczki. Myślę, że jednak warto po nią sięgnąć, choć nie będzie to lektura "miła, łatwa i przyjemna"....
A na koniec, dowód na to, że wiosna już wchodzi cichutko do naszego ogrodu:


A dla wszystkich MAM polecam rewelacyjny film: "Mom's Night Out" - Lidziu, dziękuję, że mi o nim napisałaś:)))

poniedziałek, 9 marca 2015

Dzień Kobiet

Wczoraj - jak wszyscy wiemy - był Dzień Kobiet. No i czego najbardziej pragną kobiety? Takie statystyczne, do których w tym temacie akurat się zaliczam? No czego? No oczywiście KWIATÓW!
Więc moi trzej mężczyźni zabrali mnie do raju kwiatów, czyli do Ogrodów Kapias w Goczałkowicach.
Ech, kto tam nigdy nie był, niech żałuje... Na razie oczywiście niewiele kwitło (poza niezawodnymi krokusami), ale już samo miejsce potrafi oczarować. Poza pięknymi roślinami jest tam mnóstwo takich oto uroczych dodatków:


ja jestem od dziecka zakochana w ogrodach wiejski, dlatego rozczula mnie taki widok:


To też - wbrew pozorom, część tych ogrodów...
Niestety, na podobny pomysł spędzenia tego dnia wpadło wiele kobiet - jak już pisałam, tu wybitnie wpisuję się we wszelkie statystyki... A ponieważ nie tolerujemy tłumów, zwłaszcza mój Kochany Mąż reaguje na nie alergicznie, więc dosyć szybko trzeba było się ewakuować. 
Ale i tak wyjazd był kapitalny, dzieciaki pogoniły, nacieszyliśmy oczy, pogoda dopisała... prezent cudowny:))
Jednak nie myślcie, że zapomniałam o Was:
Z okazji Dnia Kobiet spóźnione życzenia:
abyśmy roztaczały wokół siebie piękno,
abyśmy mogły oddychać miłością 
i aby radość gościła na naszych twarzach pomimo wszystko!
Cierpliwości, siły, wytrwałości, a tym które tworzą (jakkolwiek to słowo rozumieć) - kolejnych cudowności, które zachwycą świat!
I nie gniewajcie się, że dopiero dzisiaj - mamy taką rodzinną zasadę, że nie używamy komputera w niedzielę (żeby nie zjadał nam czasu dla rodziny). Tak sobie właściwie myślę, że Dzień Kobiet to powinien trwać przecież cały rok!
Przyjmijcie więc te oto kwiaty:



piątek, 6 marca 2015

Terierki

Dzisiaj padam na twarz ze zmęczenia, więc będzie króciutko: 
obiecany - ukończony sweterek dla Karolinki:)


i na Karolince:


Zdjęcia fatalne, wiem - robione w biegu, w przedpokoju. Kolory (zwłaszcza granatowy) słabo widoczne,
ale terierki są! Ot co! Jak Wam się podobają?

środa, 4 marca 2015

Debiut:)

Witajcie:)
Powoli ogarniam możliwości bloga (czyt. baaardzo powoli) no i debiutuję w pierwszej akcji! Oczywiście, ci którzy mnie znają prywatnie mogą się czuć nieco zaskoczeni, bo czytanie jest poniekąd częścią mojego zawodu, ale... właśnie - przez to skutecznie się do niego ostatnimi czasy zniechęciłam.
A tu nagle ta akcja! Fajnie, bo mam motywację, w końcu się zmobilizuję, by poczytać coś innego. Do tej pory nie istniało dla mnie nic poza poezją, dramatami tudzież pismami naukowe, a w chwilach relaksu - pismami wnętrzarsko-hobbystycznymi. No taki ze mnie dziwny typ. Ale teraz postanowiłam sobie, że będą to klasyczne KSIĄŻKI: powieści, może jakieś psychologiczno-poradnikowo-niewiadomojakie, bo pewnie i takie w ręce mi wpadną, tym bardziej, że tak wielu rzeczy chcę się nauczyć...
Myślę, że już w przyszłym tygodniu pojawi się pościk o pierwszej przeczytanej książce... Coś czuję, że może być ona dla Was zaskoczeniem, a - mam nadzieję - że i inspiracją. 
I co? Chciałam uciec od literatury - i się nie dało, widocznie tak ma być:)
A na ogródku wychylają się nieśmiało krokusy i żąkile! Co tam śnieg, co tam deszcz! Wiosna już tuż, tuż...

poniedziałek, 2 marca 2015

Sweterkowo - wersja poprawiona

Witajcie,
dzisiaj poprawiona wersja sweterkowa:)
Wczoraj zrobiliśmy rodzinną sesję zdjęciową, więc mogę zaprezentować sweterki na modelach im przeznaczonych.
Zacznę od Męża:)



Mój Kochany Mąż lubi - jak widać - gładkie wzory, ewentualnie ściągaczowe. Robienie dla niego swetra jest dla mnie prawdziwym wyzwaniem, bo ja potrzebuję ZMIAN! A tu ciągle: 2 prawe, 2 lewe i tak w koło Macieju. No, ale czego się nie robi dla Męża:)))
Na szczęście dzieci są bardziej wyrozumiałe i kochają wzory!




Oczywiście nasi chłopcy nie byliby sobą, gdyby sobie podczas "sesji" natychmiast nie urządzili zabawy i nie zaznaczyli wyraźnie swojej obecności... stąd wkroczyli do pokoju w strojach piłkarskich żądając uwiecznienia ich na zdjęciach i pokazania ich na blogu:) 



A wracając do sweterków - przyszła kolej na te, które noszę osobiście. I tu winna jestem przeprosiny: niestety, modelka nie tych rozmiarów (jeszcze, bo pracujemy nad tym:)), co trzeba, ale liczę na wyrozumiałość...






Trochę się tego nazbierało... Już wkrótce pokażę sweterek dla Karolci, a w zanadrzu czeka jeszcze... filcowa przygoda... Na razie cicho sza, jeszcze ogród coraz głośniej wzywa, jak starczy czasu, uchylę rąbka tajemnicy w połowie tygodnia:)