środa, 29 kwietnia 2015

Króciutko

Witajcie:))

Dziś króciutko, zaraz biegnę, ogród czeka, nieuchronnie zbliża się komunia mojej najmłodszej pociechy, więc rozumiecie sami...
Chciałam bardzo serdecznie powitać nową obserwatorkę Renię:)) Bardzo mi miło, że postanowiłaś zostać u mnie na dłużej:) I wybacz, że witam dopiero teraz, taka trochę zakręcona ostatnio jestem...

Zapisałam się na Linkowe Party z DianaArt:



Pierwszy raz biorę udział w takim przedsięwzięciu, ale zapowiada się ciekawie:)
Chodzi mniej więcej o to (jeśli mój zakręcony umysł dobrze to ogarnął), żeby rozpowszechnić swoje "dzieła" przez wklejanie linków. Korzyści są obustronne: więcej osób pozna nasze prace a my poznamy innych:))

Uciekam i ściskam:)
Gosia

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Gosiaczkowy ogród

Witajcie:)
Jest pięknie, słoneczko otwiera pąki kwiatom, ptaszki świergolą jak oszalałe (nawet przez telefon porozmawiać się nie da, bo od razu słyszę: Co u Ciebie tak głośno?:))
To chyba najlepszy czas, żeby napisać pewien manifest.
Tak, manifest Gosi ogrodniczki.

Pięć lat temu zamieniłam paprotkę (która mi ciągle usychała, kolejne modele też nie dawały rady) na 16 arów ziemi... Nie mając pojęcia o ogrodnictwie...
Obłożyłam się gazetami, książkami, naoglądałam się prawdziwych ogrodów, kombinowałam, próbowałam i... chyba jestem już gotowa do zadeklarowania własnej wizji ogrodu.
Więc oto mój manifest:

1. Ogród ma być naturalny. Naturze nie należy przeszkadzać.
Przeraża mnie, gdy ludzie nagminnie wycinają starodrzew tylko po to, by zrobić równiuteńki trawniczek a wokół tuje. Zachwyca, gdy ogród żyje, jest bujny, ale nie tylko pięknem posadzonych roślin. Tak jak we wnętrzach, tak i tutaj uwielbiam budowanie na tym, co zastane, tym bardziej w ogrodzie - natura lubi zaskakiwać i uczy pokory: raz zachwyci, raz rozczaruje, ale taki ogród jest ciągłą przygodą.
My zakochaliśmy się w brzozach i to zadecydowało o zakupie... domu. Bo dom można przerobić, wyremontować, a taki widok jest bezcenny:


2. Wspierać przodowników pracy:  pszczoły i trzmiele.
Wersja trawa + tuje odpada u mnie nie tylko ze względu na efekt sztuczności - zabija pszczoły i trzmiele. Tak, nie boję się tego napisać - zabija. Od kilku lat ekolodzy biją na alarm, że jest coraz mniej pszczół, giną trzmiele... Do tego nasi wspaniali (nie przesadzam!) sąsiedzi mają ule, więc oczywistością jest sadzenie i sianie roślin miododajnych. A że często jeszcze pięknie kwitną i pachną zniewalająco? Tym lepiej dla nas:)
Trawnik też nie jest idealny, to właściwie mieszanina trawy z siewu, perzu (no, tu go najwyżej koszę), mleczy i koniczyny. Jak zakwitnie - obłęd! Cały jakby unosił się w powietrzu i huczy od owadów! I nikogo nie żądlą! Takie to u nas klimaty...

3. Współpraca z otoczeniem.
Zaraz po przeprowadzce miałam taki pomysł (dotyczył kuchni), żeby wykorzystać klimaty industrialne. Porażka! Choć nadal mi się podobają, to jednak wieś, otoczenie wymusiło sielskie klimaty:) Oczywiście, małe miksy nie zaszkodzą i jak najbardziej je stosuję, ale dominantą jest wieś.
Tak samo ogród - nie wyobrażam sobie w otoczeniu pól nowoczesnego, graficznego ogrodu! Wybrałam sielsko-romantyczne klimaty i powoli je wdrażam, spójrzcie na wejście do "Świątyni dumania":


Za tym ledwo widocznym łukiem zaczyna się ogród z dzikich, płożących i pnących róż, uzupełnianych bzami, perukowcem i hortensjami oraz kwiatami sezonowymi.
Odkryłam, że za sosnami jest CISZA, nie słychać dzieci :) i rozciąga się piękny widok na pola...
I tak powstała "Świątynia dumania":)))
Jak trochę podrośnie i zakwitnie, pokażę Wam jaka jest cudna:)) 

4. Ogród może żywić i leczyć.
O warzywniku już czytaliście. Jesteśmy trochę zakręconą ekologicznie rodzinką (mięska poza rybkami nie jadamy, telewizji nie mam (tylko okno na ogród) i w ogóle tacy inni trochę jesteśmy:)))
Więc własny warzywnik wydaje się rozsądnym rozwiązaniem, prawda?
Ale od jakiegoś czasu okrywam zdrowe... chwasty!
Zachwyciłam się sałatką na ciepło z pokrzywy a teraz wcinamy mojego ulubieńca,
bluszczyka kurdybanka:


Znajdziecie go wszędzie! Ale najzdrowszy jest z miejsc dalekich od zanieczyszczeń. Jak go jeść? 
Jak pietruszkę, do chlebka (nota bene, chleby piecze u nas od 8 lat mój mąż:) Mówiłam, że jesteśmy dziwni?) albo wrzucić do zupy. Ma lekko korzenny smak, więc nie dajcie go za dużo. Zalety? W przeciwieństwie do sklepowych nowalijek nie jest nafaszerowany chemią i ma mnóstwo witamin oraz składników, które stawiają na nogi i uodparniają na choroby.
A już się przymierzam do zbierania mleczy na miodek...

5. Przede wszystkim nie szkodzić, czyli chemii mówimy NIE!
Chodzi oczywiście, o wszelkiej maści opryski, etc. Staram się sadzić roślinki tak, by się wspierały w walce ze szkodnikami i chorobami. Stosuję gnojówki (koszmarnie się toto nazywa i tak samo pachnie, czyt. śmierdzi, ale jak działa! Rewelacja!), kompost (własny), ptaki mają u nas miejsce (krzaki) i jedzenie (dzika róża, dereń, etc.). Generalnie staramy się przyrodzie nie przeszkadzać. Jak trzeba - interweniujemy.
Czasem, niestety, oprysk chemiczny jest konieczny (jabłonka nam pada od nadmiaru szkodników i chorób, strasznie ją poprzedni właściciele zaniedbali). Ale mam nadzieję, że kiedyś już nabędę takiej wiedzy i doświadczenia, żeby z chemii w 100% zrezygnować.

6. Ściółki tak, ale tylko naturalne.
Jakoś nie przekonują mnie ogrody w 90% wysypane kamykiem lub korą, zwłaszcza kolorową. U nas zdecydowałam się na siano w jagodniku:


Poziomeczki na razie malutkie, ale rosną jak na drożdżach!
W warzywniku i na niektórych rabatach rozkładam skoszoną trawę (widzieliście na zdjęciu w poprzednim poście, prawda?)
Zalety tego rozwiązania są niezaprzeczalne. Poza ograniczeniem wysychania gleby, zduszeniem chwastów (większości) dodatkowo taka ściółka użyźnia! A że może się komuś wydać mniej estetyczna... 
Cóż, gusta są różne:))

7. Ogród nie musi kosztować fortunę.
Przekonania, a później i sytuacja życiowa sprawiły, że zakładam "ogród za grosze". Sama robię rozsady, zbieram nasiona, kopię, projektuję, przesadzam, rozmnażam, czasem coś kupię, ale to zawsze malutkie roślinki. Zysk? Odczuwalny w portfelu, ale najważniejsze - niesamowita satysfakcja, jak coś się uda:)))

8. i ostatnie:) Ogród jest do życia! 
Naszego (boisko, czyt. koszony trawnik + bramka, mini plac zabaw dla dzieci, "Świątynia dumania", taras - w budowie:) ale i przyrody: roślin, owadów, płazów, ptaków, ssaków.

Ufff..... Kto dotrwał do końca??? Gratuluję:)) 
PS. Oczywiście zdaję sobie sprawę i przeczuwam (oj, już odczuwam!), że taki ogród wymaga OGROMU pracy... Ale jestem gotowa! Ile dam radę, zrobię:))) To, co napisałam, to moje credo ogrodnicze: rzeczywistość i marzenia.
Bardzo jestem ciekawa, co na ten temat sądzicie?? Czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze:)))
Pozdrawiam wiosennie:)
Gosia






czwartek, 23 kwietnia 2015

Uff...

Uff... dawno mnie tu nie było...
W ogóle właściwie nie mam czasu, żeby przeglądać inne blogi, a co dopiero pisać własnego!
A nawet jakby czas się znalazł, to brak już sił...
Uff...
Bardzo chciałabym podziękować za miłe komentarze pod ostatnim wiosennym postem:))) Widzę, że temat ogrodu Was interesuje - cieszę się, bo mnie ostatnio pochłania bez reszty.
Tak więc chcę tu i teraz uroczyście ogłosić, że warzywniak jest GOTOWY!:))))
No, prawie, bo jeszcze trzeba trochę posiać (ale to jeszcze nie ten czas) i zrobić podpory...
Ale najgorsze już za nami:))
Wygląda to mniej więcej tak:


i tak ( z drugiej strony):


Mój Kochany Mąż śmieje się, że teraz tylko nam postawić krzyżyki i zapalić znicze:))))
Fakt, było blisko... ale, co nas nie zabije, to nas wzmocni:)

Teraz tylko czekać aż się zazieleni... Trochę to potrwa, bo sama wszystko wysiewam i robię (próbuję!) rozsady.
A dlaczego jest tam siano? Wyjaśnię w następnym poście, zamierzam Wam przedstawić własną wizję ogrodu:) Póki co, na koniec tego wpisu, rozmnożone i wyszabrowane w tym roku prymulki:)


Kolory dziwnie wyszły, bo rosną w cieniu (tak, w cieniu i całkiem dobrze sobie radzą).
Pozdrawiam cieplutko!
Gosia



środa, 15 kwietnia 2015

Wiosna:)))

Witajcie:)

Nareszcie nadeszła! Wokół zachwycające magnolie i forsycje ogłaszają wszem i wobec, że oto jest:
WIOSNA!

Nie wierzycie? No to spójrzcie - u nas zakwitły nawet gumiaki (tudzież kalosze, jak to ładniej w innych regionach Polski mawiają):



Wybaczcie, że nieumyte, ale my właśnie się remontujemy, no i wiecie jak to jest... Ale bratkom to chyba nie przeszkadza:)
Pomimo bałaganu około-remontowego, wbrew nornicom, glinie i deptaniu słodkimi nóżkami moich chłopaków, przebił się i hiacynt:


Trochę taki pokiereszowany, ale daje radę:)) Może w przyszłym roku, jak to szaleństwo minie, pokaże, na co go stać?
Przed oknem kuchennym królują szafirki:




Są tak urocze, że nie mam sumienia ich ściąć na bukiecik.
Dzikie róże już soczyście się zazieleniły, w tle przebijają kosaćce...


A teraz, uwaga, pierwsze zdjęcia z wielkiego przedsięwzięcia pt. Warzywnik:


Jak widzicie - walka z perzem (chwilowo) wygrana:), glina, glina i jeszcze raz glina, ale nic to - mój Kochany Mąż zrobił "donice", dzięki wspaniałemu sąsiadowi udało się zorganizować w rozsądnej cenie coś, co gliną nie jest i - co ważne - w czym mogą wymarzone jarzynki rosnąć! Teraz "tylko" to poustawiać, nawieźć ziemi, posiać i... czekać:)
To "tylko" jest strasznie męczące, bo właściwie wszystko muszę robić "tymi ręcami", bo inne są w pracy a dzieci małe (choć starszy jeździ z taczkami - dorosłymi - jak mały stachanowiec!), bo kasy nie ma na fachowców... Ale co tam! Jaka satysfakcja! Nie mówiąc już o siłowni i fitnesie w jednym:)
Jutro drugi etap...

Ale żeby nie zostawiać Was z tym - na razie - smutnym widokiem, na koniec 
tulipany:


Takie piękne wyrosły w naszym ogródku a teraz zdobią sypialnię:)
Przyjrzyjcie im się z bliska, czyż nie są cudowne?



I właśnie takiej wiosennej radości życzę Wam wszystkim! Cieszmy się kolorami, wybuchającą wiosną!
Gosia







poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Do poczytania:)

Witajcie,
ten post miał się pojawić już jakiś czas temu, ale - wiecie, rozumiecie - święta,
rodzinka, no i sprawa, o której pisałam Wam ostatnio tak mnie zaabsorbowały,
 że zupełnie nie miałam głowy do innych kwestii...

Ale wracam i nadrabiam zaległości:)
Chciałabym Wam dzisiaj - w ramach Międzyblogowego Kącika Czytelniczego 
polecić książkę mojego ulubionego autora:
Pawła Huelle "Wesier Dawidek"


Pewnie niektórzy z Was już ją znają, inni oglądali film.
Ja popełniłam klasyczny błąd oglądając kilka lat temu film, przed przeczytaniem książki. I oczywiście w czasie czytania, zaczęło mi się przypominać, narzucać, że ma być jak w filmie.

Ale wielkość Huellego polega na tym, że trwało to kilka stron. Potem - prawie jak dziecko na okładce książki - wbiegłam do tunelu za Dawidkiem i jego kolegami i wraz z narratorem próbowałam
rozwiązać tajemnicę tytułowego tajemniczego chłopca.

Jest w tej książce to, za co kocham Huellego najbardziej:
typowo północna aura, 
tajemnica wyrastająca z wydawałoby się najbardziej powszechnych i znanych doświadczeń,
klimat powojennego Gdańska (nikt tak jak on nie potrafi oddać tego klimatu!)
śmieszno-straszne klimaty "zamierzchłej epoki jedynie słusznego ustroju", trochę jak z Hrabala
zwykło-niezwykłe dojrzewanie,
a przede wszystkim pytania bez jednoznacznych odpowiedzi....

Wszystko dzieje się pomiędzy:
życiem przeciętnych chłopców a ustrojem politycznym,
historią niemieckiego Gdańska a Gdańskiem rozpadających się podwórek,
realnością a metafizyką...

Mogłabym tak pisać i pisać... ale najlepiej samemu przeczytać:))
Kolejny raz przekonałam się, że kocham Huelle, kocham Gdańsk i jego klimaty!

I już przebieram nogami czekając na następną książkę tego autora (czeka grzecznie na półeczce),
ale póki co muszę skończyć Myśliwskiego...
wkrótce wszystko się wyjaśni:))

Miłego wiosennego dnia:)
Gosia

sobota, 11 kwietnia 2015

Historia

                                                                                                                          Dla Mamy


Pozwólcie, że Wam opowiem historię o... historii i tym, jak tworzy ona życie.
Dziś nie będzie zdjęć, nie będzie też o historii, o której ostatnio dużo mówi się w mediach...
Posłuchajcie:

Dawno, dawno temu, w złym miejscu i złym czasie, który "człowiek człowiekowi zgotował"
urodziła się pewna dziewczynka. Miała wspaniałych rodziców i kilka lat starszą siostrę. Żyli uczciwie,
pomagali tym, co nie mieli tyle szczęścia, ryzykując własne życie, ale przetrwali.
Gdy dziewczynka miała roczek, skończył się (oficjalnie) zły czas, ale przyszli
źli ludzie z dużym psem i zabrali jej tatusia, a potem wyrzucili z mamą i siostrą z domu.
Na zawsze.
Kazali jej zmienić imię i nazwisko.
Zapomnieć o tatusiu.
Na zawsze.

Po 70 latach dziewczynka, a raczej kobieta odnalazła tatusia. 
Zginął w polskim obozie. W Mysłowicach. Za nic. 
Ciała są w masowym grobie, na którym obecnie jest śmietnik.
Dobrze, że tablicę pamiątkową postawili.

Ta historia nie jest fikcją. Tą dziewczynką jest moja Mama. Byłyśmy tam wczoraj.

Wybaczcie, że piszę Wam o takich sprawach... Ale jestem tak poruszona odnalezieniem Dziadka, 
poznaniem jego historii, tą zmową milczenia..., że nie umiem Wam pisać o robótkach.

To jest też post o tworzeniu.  To jest post pozytywny - o tym, jak wczoraj dopisałyśmy z Mamą
ważny rozdział do naszej historii rodzinnej.
I choć to trudna historia, cieszę się, że został wpisany, że JEST.

Jeszcze potrzebuję trochę czasu, żeby ochłonąć i...
wracam do życia, by tworzyć własną historię, utkaną własną nicią.
Proszę o cierpliwość i liczę na Wasze zrozumienie.

Gosia

sobota, 4 kwietnia 2015

Wesołych Świąt!

Wielka Sobota...


Pozwólcie, że przytoczę krótki wiersz ks. Jana Twardowskiego "Noc":

Noc - gwiazdę przyprowadza
smutek - białą brzozę
miłość niesie w ofierze czystego baranka
spokój - samotność mrówek gdy wszystkie są razem

Wiara stale chce pytać
lecz gardło wysycha
jeśli Bóg jest milczeniem 
zamilczeć potrzeba 

Wszystkim czytelnikom bloga - stałym i tym zaglądającym czasami
życzę... milczenia, które pozawala na spotkanie z Tajemnicą.
Wielka Sobota to dobry na to czas...
Życzę, aby te święta tchnęły spokojem i ukojeniem
napawały Was i Waszych bliskich niegasnącą nadzieją, tak mocną,
że żadne cierpienie, żaden krzyż Was nie przytłoczą,
by na koniec - jutro i tego ostatecznego dnia zawołać:
Chrystus Zmartwychwstał! Alleluja!

A na koniec kilka - już prawie świątecznych - fotek (baran osobiście pieczony:)









Jak widzicie, święta będą u nas w błękicie... bo to właśnie kolor ciszy i spokoju.
Wesołych, spokojnych świąt!

Gosia




środa, 1 kwietnia 2015

Kwiecień-plecień

To nie będzie wpis primaaprilisowy. Sorki:) Nie będę się silić na dowcipy, bo... jestem zmęczona, zakatarzona i... pogubiona.
Ale ponieważ uczę się od jakiegoś czasu, żeby nie narzekać, to kończę ględzenie i przechodzę do sedna sprawy:

Witam serdecznie nową obserwatorkę - Karolinko, cieszę się, że jesteś:)))
Czuję się zaszczycona, że Ty, Lucynka i Ania K. postanowiłyście zagościć u mnie na dłużej:))
Oczywiście - zapraszam wszystkich chętnych do obserwowania moich wypocinek:)

A teraz wyjaśnienie tytułu posta: tak, oczywiście zaczął się kwiecień, ale kwietniowe plecenie, poplątanie i chaos stał się moim udziałem... Nie wiem, za co się zabrać, zaczynam tysiące rzeczy i wielkiego wysiłku wymaga ode mnie ich dokończenie. I to nie dlatego, że są trudne, nie! Jakoś wena mi plącze się po pomysłach, wątkach, materiałach i nie może się zdecydować - rozkapryszona panienka, hehe.
Tak już mam od marca! (w końcu w marcu jak w garncu).
Do tego gigantyczny katar, przesilenie, pogoda - no jednym słowem chce się żyć;)

Ale się nie poddaję! Chciałabym dzisiaj pokazać Wam kilka zdjęć z mojego poplątania...
Na początek miętowe puszki:) 



Zaraziłam się wreszcie miłością do mięty (w smaku i kolorze) oraz kropek:) Wiem, że trochę poniewczasie - ale miłość nie wybiera:)) Teraz puszki służą na nożyczki i wszelkiej maści pisadła.

Potem przyszła kolej na pisanki, niestety, niezbyt udane:


bo - jak się przyjrzycie - trochę mi się serwetki pofałdowały... Ale to nic! Nie mam już siły (ani czasu) robić poprawek, trzeba się przyjrzeć, żeby to zobaczyć. W "kompozycji" wyglądają tak:


Docelowo zawisną na gałązkach, dorobię jeszcze kilka styropianowych jajeczek...
A dlaczego niebieskie? Bardzo proste - muszą pasować do niebieskich ptasich zasłon. Wkrótce zdjęcia:)

Na koniec plecaczek filcowy - pamiętacie? Udało mi się go zszyć i teraz próbuję haft:


Wymyśliłam sobie motyw kaszubski - patrzę na talerzyk (mam zastawę z tym motywem) i haftuję...
Nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie. Póki co, plecak wygląda mniej więcej tak:


Jeszcze nie ma pasków, kieszeni na przodzie. Jest - jednym słowem - w fazie eksperymentów:)

Dywanik - się robi, do tego zaczęłam wyszywać obrazek na wczesną komunię mojego młodszego synka - Antosia.
Jednym słowem: kwiecień-plecień!
Pozdrawiam ciepło:)
Gosia