wtorek, 30 sierpnia 2016

zakwitły róże...

Witajcie:)

Ogromnie Wam dziękuję, za tyle życzliwych słów, jakie w ostatnim czasie zostawiliście pod moimi postami. Bardzo się cieszę, że spodobała Wam się metamorfoza chlebaka, słoików, no i... kredensu!
I oczywiście  pękam z dumy, gdy czytam Wasze komentarze dotyczące moich dzieci i ich industrialnych przytulanek:)

Ale dosyć tego puszenia się, dzisiaj chciałam wrócić do tematu róży. Pewnie nie będę oryginalna mówiąc, że uwielbiam te kwiaty... Natomiast ze wszystkich odmian najbardziej zachwyca mnie dzika róża, w jej bezpretensjonalności, uroku o każdej porze roku (o, jak rymuję!) i wytrwałości (bo uda się prawie wszędzie:)

Będąc wielbicielką tych pięknych kwiatów, nie mogłam odmówić sobie przyjemności umieszczenia ich w moich pracach. I tak chciałabym Wam dzisiaj pokazać... serce i torebkę:)




Serduszko jest lniane, z filcową różą i starymi koronkami, 
natomiast torebka powstała z filcu technicznego. Różę wykonałam za pomocą techniki filcowania na sucho, cała torebka ma od wewnątrz podszewkę z kieszonką, zamykana jest na zamek.



tu - wisi na nowym/starym kredensie:


i jeszcze zbliżenie na różę


Ściskam Was jeszcze wakacyjnie:)
Gosia


czwartek, 18 sierpnia 2016

powrót do prze/przyszłości

Witajcie :)

Nadrabiając zaległości chciałabym, abyście ze mną cofnęli się w czasie do fantastycznego wydarzenia, jakim jest... INDUSTRIADA!
No tak, już widzę Wasze zdziwione minki. Co na blogu o rękodziele robi temat przemysłowo-fabryczny? Otóż nie jest to przypadek. W tym roku pierwszy raz wybrałam się na ten niezwykły festiwal. Poza licznymi wystawami o wiadomej treści znalazło się coś, co mnie urzekło, a czym chciałabym się z Wami podzielić: warsztaty wszelkiej maści rękodzieła!
Wraz z moimi chłopakami poszliśmy pierwsze na życie przytulanek-robotów a potem trafiliśmy na zajęcia w technice, której nazwy, uduście mnie! nie pamiętam! Ale mam przynajmniej zdjęcia. A więc po kolei.
 Na pierwszy ogień poszły przytulanki: wielooka przytulanko-pacynka Jasia


Pingwin Antosia


i LaLa, tym razem mojej roboty


potem przez przejście niczym pajęczyna przeplecione wszelkiej maści nićmi przedarliśmy się na warsztaty we wspomnianej już technice, której nazwy nie pamiętam :/ Może Wy mi pomożecie?

Jasiu samodzielnie wykonał takie oto autko


a mnie zaintrygował koń. Był moment, że chciałam go przekląć (owijanie nicią przy kopytkach wydawało się awykonalne), ale ostatecznie coś z tego wyszło.


Industriada okazała się wydarzeniem nader ekscytującym i wieloaspektowym. Radocha ze wspólnego tworzenia z dziećmi - bezcenna:) Polecam i pozdrawiam!
Gosia

kredens - nowa/stara odsłona

Witajcie:)

Dzisiejszy post - mam nadzieję - będzie moim małym usprawiedliwieniem.
Wakacje spędzam bardzo pracowicie, rozwijając się zawodowo, duchowo, ale też rozpoczęłam mnóstwo projektów (chyba za dużo...) robótkarskich, no i ... nie wyrabiam :/

Ale pomimo zmęczenia i zabiegania chcę Wam dzisiaj pokazać moją wielką dumę, krwawicę bym rzekła - odnowiony, czyli postarzony kredens.

Od dawna marzył  mi się taki mebel, stary, kuchenny, klimatyczny. Ale. Zawsze jest jakieś "ale". Ale nie ma go gdzie u nas postawić, ale nie ma CO postawić, bo skąd go wziąć, jak z funduszami krucho..

No i sobie tak marzyłam, marzyłam, aż tu nagle, nasi przyjaciele mówią, że chcą się pozbyć kredensu! I to jakiego! Klasyk, lata 50-60 jak mniemam. To nic, że w fatalnym stanie, to nic, że w domu nie ma miejsca. No, jak można było nie wziąć?? 

W domu wprawdzie miejsca brak, ale od czego jest taras? Duży, zadaszony, jakby stworzony na taki kredens. Tak więc zawitał do nas duży gość i usadowił się wygodnie:


Na zdjęciu już widzicie podłożone kartony, bo zaraz zacznie się akcja! 
Ale nim przejdę do szczegółów zobaczcie, w jakim był stanie:



Bidaczysko, odrapane, z niezliczoną ilością emalii i warstwami ceraty na blacie. Białe smugi, to pozostałości po kleju. Daszek z lewej strony kompletnie się rozlazł (w szczelinę można spokojnie włożyć dłoń), gałki odpadające, przerdzewiałe zamki, podgniłe drzwiczki i tysiące innych, pomniejszych usterek.
Noż, normalnie mi ręce opadły (dosłownie i w przenośni) po pierwszym szlifowaniu.
Doszłam do wniosku, że albo się wykończę (ale to przecież jego, znaczy kredens miałam kończyć!), albo zatrudnię fachowca (no nie, moja ambicja i - bądź co bądź - kieszeń, nie pozwala) albo znajdę patent, który uratuje staruszka i wady przekuje na zalety.

Zatem odpadły opcje kredensu białego ze słodkimi ceramicznymi gałkami, miętowego z gałkami w kropki itd.
Dodam jeszcze, że kredens miał się stać poligonem doświadczalnym dla farb kredowych domowej roboty!
Wreszcie stanęło na opcji decoupage'u i postarzenia woskiem wraz z przecierkami.
Zmieniłam gałki, zamki, na daszek Mój Kochany Mąż dokręcił mi... drewnianą półkę, która teraz robi za część mebelka:) i wyszło mniej więcej tak:





Ptasi motyw decupage'u od początku był oczywisty, ponieważ nasz ogród - z czego się wielce cieszymy, ale i poddasze - z czego już mniej, bo niszczą ocieplenie (!) zasiedlają ogromne ilości ptaków.
Jak widzicie na zbliżeniu poniżej, kredens jest dalej odrapany, ale jest to odrapanie kontrolowane:) Te nierówności mają dla mnie urok. Ciemnym woskiem przydymiłam obrzeża, blaty i poprzeczne ranty pomalowałam na nutę prowansalską brązową farbą (do litego drewna nie mogłam się dostać, więc wybrałam taką opcję), oczywiście pościeraną i "pobrudzoną" jak przystało na wiekowy mebel.


Całość, na tarasie, wraz z nieodłącznymi roślinami, które na kredensie wkrótce liczniej zamieszkają prezentuje się tak:


Uff... niełatwa to była sprawa... Ale mnie się podoba:) Farba kredowa sprawdziła się znakomicie! Zmieszanie farby akrylowej z gipsem i wodą dało fajny efekt matowej i łatwo przylegającej emulsji, a wykończenie woskiem zagwarantowało satynowe, przyjemne w dotyku powierzchnie.
Bardzo jestem ciekawa, jak Wam przypadła do gustu ta metamorfoza?
Pozdrawiam cieplutko!
Gosia