czwartek, 30 lipca 2015

Hafcik raz jeszcze

Witajcie:)

Bardzo Wam dziękuję za wyrozumiałość i przemiłe komentarze:))
Witam też serdecznie nowe obserwatorki! Cieszę się, że zechciałyście zagościć u mnie na dłużej:)

Dziś znowu się wycwanię, wybaczcie...

Na lawendowe wyzwanie u Agatki przygotowałam taki oto hafcik:



Dodałam ramki i wyszła taka letnia karteczka. Wiem, że szału nie ma, ale najbardziej cieszę się z tych ramek, bo pierwszy raz postanowiłam zrobić je sama, z kartonu i samodzielnie mieszałam farbki, żeby wyszły odpowiednie kolorki. I właśnie z tych kolorków jestem najbardziej zadowolona:))

Kartka, jak widzicie, skromniutka, ale taka ma być, lekka i orzeźwiająca, w sam raz na lato.
Ponieważ cwaniara ze mnie jest straszna, to stanie się ona częścią czegoś większego. Czego? Nie mogę jeszcze zdradzić...

Dobrze, a teraz czas na banerek:


i odpowiedź na pytanie:
Jaki kwiat kojarzy mi się z sierpniem?

Oczywiście jeżówki. 

Znalezione obrazy dla zapytania jeżówka purpurowa

Zwłaszcza odmiany purpurowej, uwielbiam je, podobnie jak uwielbiają je motyle:)
Wprawdzie w tym roku mi nie wyrosły, bo zeżarły je nornice (!), dlatego zdjęcie jest z sieci, ale mam nadzieję, że od następnego roku znowu zagoszczą w moim ogrodzie.
Najbardziej zdumiewa mnie ich kolorystyka, połączenie różu z pomarańczem i brązowym. Pozornie nie pasuje, jednak tej kwiatowej damie wyjątkowo z nim do twarzy:)

Oczywiście hafcik dorzucam do linkowego party u Diany:)


Pozdrawiam Was mocno!
Gosia

środa, 29 lipca 2015

Wygrałam!

Witajcie:)

Dziękuję za miłe komentarze i wyrozumiałość... Wycwanienia ciąg dalszy będzie jutro, a dziś...
Chcę się z Wami podzielić radością z wygranej!!!

Generalnie prawie nigdy nie wygrywam, w candy wcale, a tu - masz!
Udało mi się wygrać candy u CreaDivy!:))))

i....

zostałam zasypana prezentami!

Wczoraj, jak otwierałam paczkę z chłopakami, to cieszyłam się jak małe dziecko (nie przymierzając):)
Dostałam prześliczne serduszko, a do tego duuużo pięknych serwetek,
żółty kordonek, batoniki (chłopaki skakali z radości!) i - co sprawiło mi największą radość - 
komplet do robienia biżuterii! (decoupage)

Całość zamykała śliczna pocztówka z życzeniami.
Spójrzcie:






serduszko zawisło na honorowym miejscu w salonie, idealnie wpasowało się kolorystycznie:


 Piękności, prawda?
 Krysiu, DZIĘKUJĘ!!!!:))))))))))

Na koniec spójrzcie, co się dzieje w świątyni dumania:




Pozdrawiam Was kwitnąco:)
Gosia


wtorek, 28 lipca 2015

Lepiej późno...

Witajcie:)

Upały nareszcie zelżały ( powyżej 25 stopni wysiadam), noga jeszcze daje się we znaki, ogród zarasta a ja siedzę zakopana w pracach wielkogabarytowych.
Kilka rzeczy już zrobiłam i chętnie bym Wam je pokazała, niestety, muszę czekać aż dotrą do przyszłych właścicieli (to prezenty-niespodzianki). Myślałam, że dojdą szybciej, ale nie. I to wcale nie jest wina polskiej poczty. Oj, nie, nie tym razem;) Trzy z nich wędrują przez ostępy Ameryki (serio!), ale jak tylko właściciele się z nich ucieszą - zaprezentuję je i Wam:)

Myślałam również, że uda mi się kilka z tych rzeczy pokazać w ramach fantastycznych blogowych zabaw, ale czas ucieka i...
Ważniejsza jest radość obdarowanych. Pozwólcie więc, że w ramach "lepiej późno niż wcale" pokaże skromniutki hafcik (też prezent, ale już dostarczony)


To mały podarek dla niezwykłej kobiety - dyrektorki przedszkola, które ukończył w tym roku Antoś.

Hafcik wystawiam w ramach kolorków Danusi (nazwijmy, że jest tu przewaga zieleni:))) Więc realizuję tu kolor zielony.

Cykliczne kolorki - Lipiec

i do linkowego party Diany


Powiecie - wycwaniła się. No, trochę może tak... Mam nadzieję, że jak zobaczycie sierpniowy wysyp prac, to mi wybaczycie. Podpowiem, że dywan jest już na ukończeniu...

A jutro, 
ech, jutro będę się chwalić wygraną! 
Ale to dopiero jutro:)
Pa!
Gosia

piątek, 24 lipca 2015

Mini-warsztaty i... isostar

Witajcie:)

Dziękuję Wam za miłe komentarze i życzenia powrotu do zdrowia - rzeczywiście działają:) Jest coraz lepiej! 
Jeszcze raz dziękuję.

Dzisiaj wracam do tematyki właściwej tego bloga, czyli rękodzieła.
Wyobraźcie sobie, że zostałam poproszona przez B. o zrobienie dla niej warsztatów (cóż za szumne słowo!) z decoupage'u. Natychmiast obudziły się we mnie wątpliwości, no bo cóż ja właściwie umiem. Patrząc na Wasze dzieła ciągle widzę jak długa droga przede mną a tu masz - sama ucz kogoś! Ale przecież B. się nie odmawia:) 
No więc zrobiłam mini-warsztaty dla trzech uczestników: B. i moich synów.


Jak zwykle w kuchni, bo tam najlepiej mi się maluje i szyje, rozłożyliśmy się z całym rozgardiaszem.
Oczywiście przy dzieciach i ograniczonych możliwościach czasowych nie dało się wszystkiego zrobić jak chciałyśmy, więc efektów pracy B. dziś nie zobaczycie (obiecała, że pokaże jak skończy:)
Ale za to powstał kolejny tak przydatny w kuchni pojemnik z... opakowania po isostarze:


Z pełną premedytacją zdecydowałam się na słodki róż z babeczkami (za dużo mam testosteronu w domu, trzeba tonować!), pierwszy raz eksperymentowałam też z wszelkimi wypukłościami.


Pojemnik stanął w kuchni obok dzbanków, niestety to ciemny kącik, więc zdjęcie jest słabe, ale wygląda to mniej więcej tak:



I jak Wam się podoba taka przeróbka? 

Poza pojemniczkiem powstały jeszcze bransoletki:





Dwie: brązowa i z kłosami już zmieniły właściciela:) Ostatnia jest starsza, ale jakoś pasuje mi do tego zestawu. W ogóle sobie uświadomiłam, że kiedyś trochę porobiłam decoupage'owej biżuterii i jeszcze Wam jej nie pokazałam! Obiecuję nadrobić wkrótce zaległości.

Pojemnik i bransoletki zgłaszam do linkowego party u Diany


Na koniec jeszcze zdjęcie naszego warzywnego buszu, który ciągle nas obdarza pysznościami:


Jak widzicie, nie jest to ogród od linijki, ale wszystko rośnie pięknie i zdrowo, nazwijmy to na styl warzywników angielskich, hehe.
Pozdrawiam i do następnego!
Gosia





środa, 22 lipca 2015

Łuskanie fasoli

Witajcie:)

Nareszcie komputer mam sprawny, więc będę mogła nadrobić zaległości (miałam na nim zdjęcia).
Kule też już poszły w odstawkę, teraz tylko rehabilitacja, czyli już sama przyjemność:)) tak myślę...
Próbuję ogarniać dom i ogród (mój Kochany Mąż dwoił się i troił, ale ileż można, prawda?),
czas, żeby ogarnąć i bloga:)

Mam olbrzymie zaległości w Kąciku Czytelniczym i niniejszym zamierzam je nadrobić.

moje pierwsze wyzwanie

Tytuł posta mógł Was zmylić. Nie, nie będzie ogrodowo... 
Zapraszam Was do świata Wiesława Myśliwskiego
"Traktat o łuskaniu fasoli"


Oj, długo męczyłam się z tą książką... Był nawet moment, gdy myślałam, żeby się poddać, ale jak już zaczęłam, to trzeba skończyć, prawda?

Potem sobie pomyślałam, że przecież tak miało być. To nie jest powieść na jeden wieczór, nie jest to powieść "do podusi" li tylko, nie. Jest dokładnie taka jak jej tytuł:
traktat, czyli wchodzimy w przestrzenie filozoficzne, w pytania o sens, istnienie przypadku czy też jakiejś odgórnie istniejącej logiki bytu;
czytanie tej książki przypomina zaś łuskanie fasoli - jest równie żmudne, momentami monotonne, wymaga często determinacji i samozaparcia, ale też uspokaja, rytm czytanych słów (nawet gdy dotyczą spraw trudnych czy brutalnych) sprawia, że czujemy się jakbyśmy wpłynęli w szuwary, jak na okładce.
Wokół cisza, ogrom natury, na której tle człowiek jest tylko punktem. Z tej perspektywy wszystko odbiera się inaczej: miłość, pracę, wojnę, komunizm...
Całą fabułę poznajemy dzięki pierwszoosobowemu narratorowi, którym jest stróż domków letniskowych.
Już samo usytuowanie naszego "opowiadacza" sprawia, że otwierają się, niczym łuski fasoli, kolejne historie, poznajemy różne typy ludzkie. Ale całość jest zawsze złączona losem głównego bohatera-narratora: to z jego perspektywy poznajemy poszczególne wątki, to jego życia w jakiś sposób zawsze dotyczą.
Ten wielki monolog właściwie opowiadany jest bliżej niedookreślonemu słuchaczowi, czasem miałam wrażenie, że jest to alter ego bohatera, może uosobiona śmierć?
Ciekawe jest to, że nasz stróż, który kiedyś pracował jako elektryk w rzeczywistości okazuje się filozofem.
Z książki można czerpać całymi garściami sentencje i błyskotliwe myśli na temat ludzkiej egzystencji.

Czy warto więc tę książkę przeczytać?
Jeśli szukać lekkiej lektury na wakacje - zdecydowanie nie. Nie da się przecież wyłuskać fasoli hurtowo i bezboleśnie. Jeśli jednak chcecie się udać w filozoficzną podróż delektując się ziarnkiem po ziarnku - to zdecydowanie polecam! Do tej książki trzeba sobie dać czas, wypłynąć w szuwary i krok po kroku poznawać tajemnice naszego życia, bo choć historia przedstawiona przez Myśliwskiego dla wielu z nas jest już bardzo daleka, to jednak myśli, które z niej wynikają, wydają się bardzo uniwersalne.

Oj, ależ się rozpisałam... Tak mnie polonistyczny nastrój dzisiaj natchnął:) Widzicie, co Myśliwski robi z człowiekiem?
Tym, którzy dotrwali do końca tego posta, ale też tym, co odpadli w przedbiegach życzę miłego dnia:))

Gosia

czwartek, 16 lipca 2015

Wakacje

Witajcie:)

Pewnie tytuł posta Was zaskoczył, hehe... No cóż, wróciłam z najkrótszych wakacji w życiu,
trwały całe 4 dni. Ale za to jak intensywne! I jakim bólem okupione (!) Kule wciąż w użyciu...
Ale po kolei.

Postanowiliśmy w moim Kochanym Mężem, że pojedziemy z dziećmi (6 i 8 lat) do Gdyni pociągiem z rowerami!
Pomysł wydawał się świetny, bo lokum było (wymieniliśmy się z przyjaciółmi domami - my zyskaliśmy nadmorskie klimaty, oni Beskidy), rowery też, PKP się reklamuje, no jak tu nie skorzystać?
Zresztą całe Trójmiasto jest kapitalnie dostosowane do rowerzystów, mnóstwo ścieżek rowerowych, 
SKM-ką (Szybka Kolej Miejska - dla niewtajemniczonych) można przewozić dwukołowce bezpłatnie a na peronach są windy! No jak tu nie skorzystać?

I tu przyszedł czas na bolesne zderzenie z rzeczywistością...
Po pierwsze, można przewozić rowery pociągiem, ale na cały skład wchodzą tylko 4!
Po drugie, jak przewozisz rowery musisz zrezygnować z kuszetki i sypialnego (a jechaliśmy nocą)!
Po trzecie, musisz sobie sam pilnować roweru, który jest - jak się okazało - dwa wagony dalej od Twoich miejsc!
Po czwarte, miejscem na rowery było przejście do toalety! (zapomnijcie o wieszakach)
Po piąte, nawet jak były wieszaki (powrót), to dali nam miejsca dwa z przodu wagonu i dwa z tyłu! (już myśleliśmy, że posadzimy tam nasze dzieci i każemy konduktorom pilnować, hehe)
Podsumowując:
dzieci+rowery+PKP to BARDZO ZŁY POMYSŁ!

Nie, nie mam zamiaru tu narzekać, potraktujcie to jako przestrogę.

A ponieważ jest to blog o radości tworzenia, to już wracam do tematu:
Odkryliśmy w Gdyni nadzwyczajne miejsce, jakim jest Centrum Eksperyment.

Akurat trafiliśmy na Gdynia Design Days, zobaczcie, co przygotowano dla dzieciaków:



Tak, te szkieletory to nic innego jak prawdziwe roboty, które dzieciaki mogły same skonstruować! 
Przygotowano specjalne "mieszkanie", gdzie pokazywano jak można wykorzystać najnowsze technologie w naszych domach. I tak, zamiast tradycyjnych włączników, farby:


te dwa kurki namalowane na dole działały jak włącznik.
Do tego zamiast tradycyjnej myszy komputerowej - zwykła cytryna!
A najlepsze były grające sprzęty: ławka, garnki i... warzywa!



Wszystko oczywiście ujęte w nowoczesne formy, przyjazne dla dzieci:) Ja oczywiście kompletnie nie ogarniałam tego, jak to wszystko działa, więc zrobiłam dla Was jeszcze jedno zdjęcie:


Wniosek? Każdy z nas może mieć coś podobnego u siebie w domu! Koszt takiej płytki, z tego, co się orientowałam to ok. 200 zł, więc nie jest źle... Żeby tylko to rozumem ogarnąć...

A rozum, to nam już parował jak trafiliśmy na stałą ekspozycję Centrum. Kto zna warszawskiego Kopernika wie, co czym mówię. Kapitalne miejsce dla dzieci (tych małych i tych kilkudziesięcioletnich), by poznać tajniki nauk przyrodniczych, spójrzcie:



zjeżdżalnia serce - poczuj się jak krwinka:)


przejście przez trzęsawisko do środka góry lodowej


widok ogólny


i szczegółowy:) Dzieci tropiły zwierzęta zbierając pieczątki z ich śladami.

W przeciwieństwie do PKP - to miejsce BARDZO, ale to BARDZO polecam!

Nie będę już Was zanudzać, jak fajnie się jechało wzdłuż klifu, jak nas nieustannie zachwyca oceanarium, 
że załapaliśmy się na czas przycumowania Daru Młodzieży (Dar Pomorza to przy nim ubogi kuzyn),
że Memling z jego Sądem Ostatecznym urzeka i zdumiewa jak zawsze, ale muszę jeszcze Wam pokazać miejsce, które zupełnie przypadkiem okryliśmy w Gdańsku:



Franciszkański kościół św. Trójcy,
niesamowicie klimatyczne miejsce!

No i co? Tylko 4 dni a ile pisania? Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca:)) Tym, którym się to udało, serdecznie gratuluję:) wszystkich bez wyjątku - pozdrawiam:)
Gosia

PS. Jak to miło, że jesteście, czytacie, komentujecie:) To daje kopa!


środa, 15 lipca 2015

Jestem, jestem...

Witajcie:))

Wiem, że długo mnie nie było, ale jestem, jestem:)) Jeśli ktoś tu na mnie czekał, to jest mi bardzo miło:))
Dziękuję za ogrom serdeczności i przemiłe komentarze, nawet nie wiecie, ile sprawiają mi radości!

Pewnie się zastanawiacie, gdzie mnie wcięło...
Powodów jest kilka: od najbardziej prozaicznych - wakacje (o nich wkrótce), po techniczne - komputer mi padł, do teraz nie działa, piszę na starym laptopie, stąd jakość zdjęć może pozostawiać wiele do życzenia..., skończywszy na medycznych - kolano odmówiło mi posłuszeństwa, ból niemiłosierny, chodzić się nie da, lekarze rozkładają ręce, zostały mi kule i maści:(
Stąd kilka postów, które miałam zaplanowane, musi poczekać, bo wszystkie dane, zdjęcia zostały w zepsutym komputerze, do którego - o zgrozo! - trzeba iść na górę po schodach.
Więc proszę, wybaczcie...

Póki co kuśtykam i dziergam, trochę czytam i tak jakoś żyję:))

Chciałam Wam dzisiaj pokazać, co zastałam po powrocie w moim ogródku:


taaaaaaaaaaaaaaka cukinia! Ważyła ok. 2,5 kg, tu położyłam dla porównania łyżkę (nie łyżeczkę) obiadową.
Do tego jeszcze kilka pomniejszych okazów, na dodatek piękne marchewki i rzodkiewki:)


oj, warto było się pomęczyć i założyć warzywniak:)))

Życząc wszystkim smacznego! Pozdrawiam:)
Gosia