Witajcie:)
Dzisiejszy post - mam nadzieję - będzie moim małym usprawiedliwieniem.
Wakacje spędzam bardzo pracowicie, rozwijając się zawodowo, duchowo, ale też rozpoczęłam mnóstwo projektów (chyba za dużo...) robótkarskich, no i ... nie wyrabiam :/
Ale pomimo zmęczenia i zabiegania chcę Wam dzisiaj pokazać moją wielką dumę, krwawicę bym rzekła - odnowiony, czyli postarzony kredens.
Od dawna marzył mi się taki mebel, stary, kuchenny, klimatyczny. Ale. Zawsze jest jakieś "ale". Ale nie ma go gdzie u nas postawić, ale nie ma CO postawić, bo skąd go wziąć, jak z funduszami krucho..
No i sobie tak marzyłam, marzyłam, aż tu nagle, nasi przyjaciele mówią, że chcą się pozbyć kredensu! I to jakiego! Klasyk, lata 50-60 jak mniemam. To nic, że w fatalnym stanie, to nic, że w domu nie ma miejsca. No, jak można było nie wziąć??
W domu wprawdzie miejsca brak, ale od czego jest taras? Duży, zadaszony, jakby stworzony na taki kredens. Tak więc zawitał do nas duży gość i usadowił się wygodnie:
Na zdjęciu już widzicie podłożone kartony, bo zaraz zacznie się akcja!
Ale nim przejdę do szczegółów zobaczcie, w jakim był stanie:
Bidaczysko, odrapane, z niezliczoną ilością emalii i warstwami ceraty na blacie. Białe smugi, to pozostałości po kleju. Daszek z lewej strony kompletnie się rozlazł (w szczelinę można spokojnie włożyć dłoń), gałki odpadające, przerdzewiałe zamki, podgniłe drzwiczki i tysiące innych, pomniejszych usterek.
Noż, normalnie mi ręce opadły (dosłownie i w przenośni) po pierwszym szlifowaniu.
Doszłam do wniosku, że albo się wykończę (ale to przecież jego, znaczy kredens miałam kończyć!), albo zatrudnię fachowca (no nie, moja ambicja i - bądź co bądź - kieszeń, nie pozwala) albo znajdę patent, który uratuje staruszka i wady przekuje na zalety.
Zatem odpadły opcje kredensu białego ze słodkimi ceramicznymi gałkami, miętowego z gałkami w kropki itd.
Dodam jeszcze, że kredens miał się stać poligonem doświadczalnym dla farb kredowych domowej roboty!
Wreszcie stanęło na opcji decoupage'u i postarzenia woskiem wraz z przecierkami.
Zmieniłam gałki, zamki, na daszek Mój Kochany Mąż dokręcił mi... drewnianą półkę, która teraz robi za część mebelka:) i wyszło mniej więcej tak:
Ptasi motyw decupage'u od początku był oczywisty, ponieważ nasz ogród - z czego się wielce cieszymy, ale i poddasze - z czego już mniej, bo niszczą ocieplenie (!) zasiedlają ogromne ilości ptaków.
Jak widzicie na zbliżeniu poniżej, kredens jest dalej odrapany, ale jest to odrapanie kontrolowane:) Te nierówności mają dla mnie urok. Ciemnym woskiem przydymiłam obrzeża, blaty i poprzeczne ranty pomalowałam na nutę prowansalską brązową farbą (do litego drewna nie mogłam się dostać, więc wybrałam taką opcję), oczywiście pościeraną i "pobrudzoną" jak przystało na wiekowy mebel.
Całość, na tarasie, wraz z nieodłącznymi roślinami, które na kredensie wkrótce liczniej zamieszkają prezentuje się tak:
Uff... niełatwa to była sprawa... Ale mnie się podoba:) Farba kredowa sprawdziła się znakomicie! Zmieszanie farby akrylowej z gipsem i wodą dało fajny efekt matowej i łatwo przylegającej emulsji, a wykończenie woskiem zagwarantowało satynowe, przyjemne w dotyku powierzchnie.
Bardzo jestem ciekawa, jak Wam przypadła do gustu ta metamorfoza?
Pozdrawiam cieplutko!
Gosia