czwartek, 12 marca 2015

czytamy...

Witajcie,
jak już wspominałam, zapisałam się na akcję: 10 książek na rok. Tak więc przyszedł czas na pierwszą z nich.
Nie jest to bynajmniej beletrystyka, przyporządkowałabym ją bardziej do działu: psychologia-duchowość-wychowanie. Ot, taki dział literatury sobie właśnie wymyśliłam:)


Chciałabym Wam przedstawić książkę s. Barbary Żulińskiej CR "O duszę dziecka. Jak wychować nasze dzieci? Ku zmartwychwstaniu". Wbrew pozorom nie jest to książka li tylko religijna. Poleciła mi ją dyrektorka przedszkola, do którego chodzi Antoś (bardzo Pani dziękuję:)), gdy znalazłam się na kompletnym rozdrożu macierzyństwa.
Nie wiem, jak u Was, ale u mnie bycie matką to NAJTRUDNIEJSZE i NAJWAŻNIEJSZE zadanie w życiu. Co tam awanse w pracy, doktorat, skończone kursy... W temacie macierzyństwa czuję się często jak uczeń, który całe życie wagarował, a teraz ma zdać egzamin... (no, taki jak się kiedyś zdawało, bo te dzisiejsze to już trochę są nieadekwatne).
I w takim momencie swojego życia sięgnęłam właśnie po tę książkę. 
Cóż... Nie powiem, żeby mi się ją dobrze czytało, odstręczał język, charakterystyczny dla tekstów przełomu XIX i XX wieku (a takiego akurat nie dzierżę), niektóre teorie wydawały mi się nieco oderwane od życia...
Muszę jednak przyznać, że parę spostrzeżeń zrobiło na mnie wrażenie i sprawiło, że zweryfikowałam niektóre swoje przekonania i (to już, niestety, w mniejszym stopniu) zachowania.
Genialnym odkryciem było dla mnie położenie akcentu na kształtowanie w dzieciach cnoty męstwa, tak obecnie zapomnianej i wyśmiewanej. Rzeczywiście, mam takie poczucie, że współczesne dzieci są przedelikacone, nie powiem - rozpuszczone - bo to truizm, ale że robimy im krzywdę nie stawiając wymagań, które zmuszają dziecko do mierzenia się z samym sobą, które uczą dziecko, że nie wszystko mu się należy, że cierpienie jest nieodłączną częścią życia i od niego zależy, czy go to uczucie zniszczy, czy uszlachetni.
Żyjemy w czasach tabletek przeciwbólowych na wszystko: bóle głowy, ręki, nogi.... i duszy. Nie zrozumcie mnie źle, sama jestem wdzięczna za ten wynalazek, bo przy moich migrenach nie dałabym rady, ale mam wrażenie, że dziś znieczulamy się na wszystko, uciekamy od cierpienia udając, że go nie ma i w efekcie... uciekamy od życia.
To takie moje przemyślenia po lekturze tej, w sumie cieniutkiej, książeczki. Myślę, że jednak warto po nią sięgnąć, choć nie będzie to lektura "miła, łatwa i przyjemna"....
A na koniec, dowód na to, że wiosna już wchodzi cichutko do naszego ogrodu:


A dla wszystkich MAM polecam rewelacyjny film: "Mom's Night Out" - Lidziu, dziękuję, że mi o nim napisałaś:)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będę wdzięczna za każdy komentarz, Wasze opinie są dla mnie zachętą i potwierdzeniem, że to, co robię ma sens:) Z góry wszystkim chcącym zabrać głos na tym blogu serdecznie dziękuję!